
A ja znów brytyjsko… cóż poradzić, klasyczna ze mnie brytofilka i odkąd przeczytałam „Far from the Madding Crowd” Hardy’ego nie tak znów dawno temu, miałam chęć na powrót do wyspiarsko-angielskich klimatów. I oto w pewnej chwili rzuciła mi się w oczy niepozorna książeczka, stojąca już od dłuższego czasu na półce. „Panie z Cranford” Elizabeth Gaskell to właściwie zbiór scenek, opowieści z niewielkiego miasteczka połowy XIX wieku, które potrafi zauroczyć od samego początku!
Już samo otwarcie „Pań z Cranford” jasno pokazuje czytelnikom, kim są tytułowe bohaterki: „A więc przede wszystkim Cranford jest we władaniu Amazonek; kobiety rządzą we wszystkich domach o nieco wyższym czynszu”. Owe Amazonki zwykły chodzić jednak raczej w czepeczkach niż w barwach wojennych, rekrutują się zaś głównie ze starszych dam, już to wdów, już to starych panien, które drobiazgowo przestrzegają szeregu towarzyskich zasad, starannie maskując swoje niedostatki w majętności. Oto i panna Jenkyns, niewzruszona wyrocznia w sprawach wagi większej i mniejszej; jej urocza, choć naiwniutka siostra Matty; czcigodna pani Jamieson, która zasypia w każdych okolicznościach przyrody; znawczyni plotek (czytaj: lokalny agent wywiadu) panna Pole… wszystkie panie tworzą ciasny krąg znajomych, gotowe są roztrząsać każdą nowinkę, każdego gościa w miasteczku, każdą wieść z dalekiego Londynu.
Przewodniczką i narratorką po tym mikroświecie jest nam Mary Smith, która zwykła przy odwiedzinach w Cranford zatrzymywać się u panien Jenkyns i dobrotliwie opisuje wszystkie bohaterki. Nie da się ukryć, że niekiedy dzisiejszemu czytelnikowi mogą się one wydać dość zabawne: debatują nad grubością kromek chleba podanych na proszonym podwieczorku (wystawne smakołyki uważane są za wulgarne), lękają się wracać wieczorem przez Aleję Mroków (nie wiadomo, co gorsze, zbójcy czy domniemane duchy…), ekscytują się przyjazdem prawdziwej lady… do tego zaś pozostają pełne godności własnej. Zwłaszcza Debora Jenkyns, która „wyglądała na kobietę o silnym charakterze, chociaż z pogardą odrzuciłaby nowoczesny pogląd, że kobiety są równe mężczyznom. Równe, doprawdy! Wiedziała dobrze, że ich przewyższają” (s. 19-20). Wiadomo.
To jest ten typ opowieści, w których tylko pozornie niewiele się dzieje – choć jako się rzekło, to bardziej zbiór scenek niż potoczysta narracja pełna zaskakujących zwrotów fabuły. Jednak pod tą sielską panoramą miasteczka, pod warstwą spokoju i pragnienia niezmienności kryje się wiele pełnych emocji historii: od powrotu dawno niewidzianych krewnych, przez prawdziwego iluzjonistę i jego ekscytujący występ, aż po złodziei czy nieoczekiwane śluby. Ot, angielska prowincja XIX wieku w pigułce i w najlepszym tego słowa znaczeniu. Znakomicie towarzyszy spokojnym zimowym wieczorom i, rzecz jasna, filiżance herbaty. Byle nie z wystawnym ciastem, panie z Cranford kręciłyby nosem, widząc taką wulgarność!
Dodam jeszcze tytułem popkulturowych nawiązań, że Cranford poznałam wpierw dzięki serialowej ekranizacji BBC, gdzie zagrały takie sławy, jak Judi Dench (arcyurocza panna Matty), Imelda Staunton (nieoceniona panna Pole), czy nawet Tom Hiddleston w blond loczkach w roli dżentelmena w cranfordowym sequelu. Ogląda się równie zacnie, jak czyta!

„Panie z Cranford” Elizabeth Gaskell
(“Cranford”, 1853)
Tłum. Aldona Szpakowska, Świat Książki 2015
O, czytałam tę książkę parę lat temu. Wydała mi się taka ciepła i urocza :)
Pełna zgoda 😊
Świetna książka i serial :)