Od dłuższego czasu tonę w zachwytach nad prozą Brandona Sandersona (już to „Legion”, już to powieść dla młodszych ciut czytelników), a najbardziej z tej prozy zachwyca mnie Archiwum Burzowego Światła, rzecz epicka w najlepszym tego słowa znaczeniu. Niemniej, Archiwum to tylko część Sandersonowego uniwersum, pieczołowicie skomponowanego meta-świata. Od dawna obiecywałam sobie wkopanie się głębiej w te wszystkie opowieści i nie tak dawno w bibliotece (przypadkiem, przypadkiem…) natrafiłam wreszcie na pierwszy tom trylogii „Z mgły zrodzony”. No sam się napatoczył no. I znów, przepadłam.
Oto przed Wami Ostatnie Imperium, rządzone twardą ręką przez nieśmiertelnego władcę, który na usługach ma nie tylko wierny zakon obligatorów, ale i budzących grozę Inkwizytorów z metalowymi szpilami wystającymi z oczodołów. Imperium owo jest miejscem raczej ponurym, wiecznie zasnutym kłębkami sadzy wypluwanymi przez Góry Popielne, a dawne obyczaje, religie i takie szumne idee jak wolność czy niezależność przed tysiącem lat popadły w zapomnienie. Podobnie jak błękit nieba i zieleń roślin, dziś traktowane jak mityczna fantazja. W Luthadelu, stolicy Środkowego Dominium, na fantazję zdecydowanie nie można sobie pozwolić. Chyba, że jest się członkiem uprzywilejowanej arystokracji, bogatej, wpływowej i władającej allomancją, magią pozwalającą czerpać osobliwe moce z metali. Jednak większość mieszkańców miasta to nędzni skaa, przez szlachetnie urodzonych traktowani jak niemal podrzędny gatunek, który zasługuje tylko na to, by służyć i ciężko pracować. I tylko garstka śmiałków postanowi rzucić wyzwanie Imperatorowi i szlachcie, chcąc po tysiącu lat niewoli zmienić los Luthadelu…
Szalony plan, nakreślony przez Kelsiera, Ocalałego z Hatsin i potężnego allomantę (Zrodzonego z Mgły, władającego wszystkimi metalami), ma szanse się powieść tylko wtedy, kiedy grupa nietuzinkowych ludzi postanowi współpracować ze sobą na dobre i na złe. Wśród nich znajdzie się Vin, dziecko z ulicy, niepozorna złodziejka, ale obdarzona niezwykłymi zdolnościami, których zasięgu sama sobie nie uświadamia. Wkroczy w świat arystokracji jako szpieg, ale jej rola okaże się dużo bardzo skomplikowana. Nie bez znaczenia pozostaje też prawdziwa tożsamość Ostatniego Imperatora i to, co dało mu władzę przed tysiącem lat – czy naprawdę tak dobrym pomysłem będzie pozbycie się znienawidzonego tyrana?
Powiem tak: czytałam „Z mgły zrodzonego” do późnej nocy, a w mojej aktualnej sytuacji życiowej (czytaj: sypianie w nocy w cyklach dwu-trzy godzinnych) to jest naprawdę duże poświęcenie. Więcej, następnego dnia prawie na-ten-tychmiast pobiegłam po ciąg dalszy (w tem celu musiałam odwiedzić dwa krakowskie przybytki biblioteczne, wszak chciałam mieć od razu całą trylogię na podorędziu) i zapewniam, że oderwać się nie idzie. Żywię wielki podziw dla autora za cały ten rozmach wyobraźni, za ten kolejny niesamowity świat i postaci, którym kibicujemy od pierwszych kart książki: ambitny, acz targany wątpliwościami Kelsier i jego „ekipa” (nie mogłam się opędzić od skojarzeń z szóstką Wron Kaza Brekkera…), wycofana i niepewna siebie Vin, nietypowy przedstawiciel szlachty Elend Venture, poczciwy Sazed i wielu innych: bohaterowie są zdecydowanie mocną stroną tej historii.
Drugim atutem jest sam otaczający ich świat. Cosmere, czyli Sandersonowe uniwersum, zostało pomyślane jako wielki, powiązany ze sobą wewnętrznie świat, w którym dzieją się różne historie, oparte na podobnym systemie kosmologicznym i na podobnych zasadach funkcjonowania magii. I tak, jak na Rosharze mamy Zakony Świetlistych Rycerzy, tak tutaj mamy allomantów, niedaleko także od skaa do parshmenów (no, przynajmniej w niektórych aspektach). Nie będę się tutaj zagłębiać w złożoną kosmologię Adonalsium i Odprysków – to już by było za dużo szczęścia na jeden wpis – wiedzcie jednak, że w tym szaleństwie jest bardzo przemyślana metoda, której polot budzi ogromny szacunek.
Last not least, „Z mgły zrodzony” jest naprawdę świetnie napisany, a fabuła, wartka mieszanka przygody, magii i wielkich idei, nie pozwala się oddalić od lektury na zbyt długą chwilę. Całe szczęście, że te dwa kolejne tomy mam w zasięgu ręki. A to przecież bynajmniej nie koniec historii!
„Z mgły zrodzony” Brandon Sanderson
(“Mistborn”, 2008)
Tłum. Aleksandra Jagiełowicz, Wydawnictwo Mag 2015
Jak Sanderson, to oczywiście, że peany! To już chyba nudne, ale znowu się muszę w całej rozciągłości z Tobą zgodzić;-)
Ale jest to słuszna, godna i zbawienna zgoda! 😊