Nie pamiętam, które dzieło kultury jako pierwsze przybliżyło mi postać Fridy: czy opowieść, którą popełniła Bárbara Mujica (Marginesy wznowiły ją jakiś czas temu), czy też film z Salmą Hayek w roli głównej. Frida przemyka też w jednym z moich ukochanych filmów, „Modigliani – pasja tworzenia”, co jest o tyle zabawne, że w 1920, gdy toczy się akcja, była nastolatką i jeszcze jej się nie śniło małżeństwo z Rivierą. Tak czy tak, wydaje mi się, że od zawsze wiedziałam, kim była señora Kahlo, a jej charakterystyczne autoportrety z nutką surrealizmu rozpoznaję bezbłędnie i w ułamku sekundy. Co ciekawe, to kompletnie nie jest typ malarstwa, który lubię (team prerafaelici, jakby co). Niemniej, ta drobna, temperamentna istota, naznaczona wieloletnim cierpieniem i niezłomnością charakteru ma w sobie jakąś dziwną moc przyciągania. Więc gdy tylko pojawiła się w zapowiedziach nowa książka o Fridzie, od razu ujawniłam zainteresowanie.
„Frida Kahlo prywatnie” Suzanne Barbezat to na wpół biografia, na wpół album – niezbyt długie, ale interesujące wprowadzenie w życie tej niezwykłej artystki. Wpierw dzieciństwo w Coyoacán na przedmieściach Meksyku i rodowód familii. Potem czasy szkolne, i tragiczny wypadek autobusu – Frida całe życie cierpiała wskutek obrażeń, które wtedy odniosła. Małżeństwo (i to niejedno) z Diegiem Riverą, dużo starszym i już wtedy słynnym artystą, głównie muralistą. Początki kariery artystycznej kariery, zaangażowanie w działalność polityczną (Kahlo była komunistką), podróże do Stanów („gringolandii”) i za ocean, romanse różne i intensywne (łącznie z Trockim, który uzyskawszy azyl w Meksyku pomieszkiwał w słynnym La Casa Azul). Coraz bardziej poważne problemy ze zdrowiem, wreszcie śmierć i dziedzictwo, które Frida po sobie pozostawiła. Jej surrealistyczne autoportrety i dość śmiałe niekiedy obrazy (a już zwłaszcza biorąc pod uwagę, kiedy powstały) są naprawdę frapujące i dobrze było przypomnieć sobie kontekst ich powstania.
Jako się rzekło, książka Suzanne Barbezat stanowi raczej wstęp do poznania tej niezwykłej postaci. Charakterystyczna postać Fridy Kahlo – od gęstych brwi po tradycyjne stroje z różnych regionów Meksyku, które stały się jej znakiem rozpoznawczym – pojawia się na stronach książki w swoich listach, rysunkach, obrazach. Liczne zdjęcia portretują Fridę i jej bliskich w różnych okresach, jak również bliskie jej sercu miejsca. Centrum uniwersum Fridy Kahlo był i do dziś pozostaje jej La Casa Azul, Niebieski Dom w Coyoacán, gdzie mieszkała jako dziewczynka, a potem znów jako dorosła kobieta. Obecnie mieści się tam muzeum, pełne obrazów artystki oraz wszelakich pamiątek (jak choćby kolczyki od Picassa czy olbrzymia kolekcja sztuki prekolumbijskiej).
Innymi słowy – gdy czyta się o Fridzie w lekko ponurej, smogowej aurze, od razu chce się wyruszyć do słonecznego Coyoacán, by lepiej poznać miejsce, które znała i choć odrobinę zrekonstruować świat, w którym się poruszała.
PS. Za egzemplarz uprzejmie dziękuję Uroczej Pani Redaktor z Wydawnictwa Marginesy!
„Frida Kahlo prywatnie” Suzanne Barbezat
(“Frida Kahlo at Home”, 2016)
Tłum. Anna Besara, Wydawnictwo Marginesy 2017
O, a do mnie bardzo trafia malarstwo Kahlo, te wszystkie emocje, która artystka przez nie przekazuje :) Byłam w ten weekend w Poznaniu na wystawie prac Kahlo i Rivery – wrażenia niesamowite! A książka już czeka na półce na swoją kolej ;)
Właśnie widziałam zdjęcia na Wiadomym Portalu Społecznościowym i zazdrość trochę bardzo ;) daj znać, jak książka!
Będzie recka ;) Ściskam, zazdrośnico :* (sama sobie zazdroszczę :D)
<3 ściskam też!
Niestety cyt. ksiazka jeszcze nie wpadla w moje rece, tym nie mniej z dotychczasowych, roznych artykulow i filmu wyprowadzilem opinie, iz Frida byla niewatpliwie ciekawa postacia, a jej malartwo frapujace. A ksiazke na pewno przeczytam.
A ja bardzo chętnie pożyczę!
Też od zawsze Frida się w moim życiu przewijała, choć bardzo w tle. Zdecydowanie wpłynął na to film i koleżanka, która często na Fridę się ubierała, z warkoczami splecionymi nad czołem, wielkimi kolczykami i owocowo-kwietnymi sukniami. Ta wystawa razem z książką ostatnio trochę mnie męczą nachalnością – mam wrażenie, że wszędzie widzę ostatnio zdjęcia i plakaty – ale jak piszesz o tym czytaniu o Meksyku w tej ponurej aurze, gdy słońca (jak dziś) nie uświadczysz, bardzo mi się uśmiecha:)
Właśnie mnie jakoś ominęła, więc nie czuję się zmęczona – ale na ponurą aurę opowieść książkowa w sam raz!