W ramach przygotowań do tegorocznej edycji festiwalu Conrada (dzieje się dużo dobrych rzeczy!) postanowiłam nadrobić najnowszą powieść Siri Hustvedt o bardzo płomiennym tytule (ostatnio same takie, vide Follettowy „Słup ognia”). „Świat w płomieniach”, wielogłos stosowany, jest książką szalenie nietypową. I szalenie przez to intrygującą.
Na dobrą sprawę wiemy wszystko od samego początku: Harriet Burden (proszę nie używać nazwiska jej zmarłego męża, Feliksa Lorda), artystka wielkiego talentu i rozmachu, nigdy nie została doceniona w nowojorskich galeriach. Wystawia zatem swoje dzieła za pomocą trzech młodych artystów, którzy użyczają nazwiska jej pracom. Trzy wystawy – w oczach Burden tryptyk mistyfikacji pod tytułem „Pozoracje” – miały okazać się triumfem artystki, która jako kobieta w świecie sztuki nigdy nie uzyskałaby takiego rozgłosu, jak mężczyzna (i to ujmując rzecz bardzo delikatnie). Dowiadujemy się, że owszem, trzy wystawy powstały i odniosły sukces, ale gdy przyszło do ujawnienia spisku w świecie sztuki, trzeci figurant-maska wyparł się całej sprawy. Wyparł się… i wkrótce umarł.
Zupełnie inna kwestia, jak o tym się dowiadujemy: otóż książka Hustvedt jest tak właściwie opracowaniem na temat Burden pióra I. V. Hessa, profesora estetyki, który zebrał wypowiedzi różnych osób – bliskich Harriet, krytyków, współpracowników – i starannie opracował dzienniki bohaterki, prowadzone przez lata zeszyty pełne esejów, wypisów z dzieł cudzych i autoobserwacji. Fragmenty tych dzienników, recenzje, artykuły, relacje pisemne i transkrypcje wypowiedzi osób powiązanych ze sprawą – wszystko z przypisami profesora Hessa – tworzą misternie spleciony palimpsest, grający jednocześnie na kilku metapoziomach.
Początkowo zdawało mi się, że to klasyczna sensacja: intryga, śmierć, manipulacja. To trochę tak, jakby „Amadeusza” nazwać thrillerem o muzyku, który z zazdrości o geniusz drugiego podejmuje próbę morderstwa – właściwie to prawda, ale całościowy obraz jest o wiele pełniejszy i fascynujący. „Świat w płomieniach” to lawirowanie między tożsamościami artysty i artystki, mężczyzny i kobiety, nieustanne zakładanie masek, kipiące erudycją i intertekstualnymi nawiązaniami (łącznie ze wspomnieniem o „mało znanej powieściopisarce i eseistce Siri Hustvedt”, w punkt). Pomysł na formę tej książki jest znakomity – pozwala na grę wieloma sposobami narracji, od autobiograficznych opowieści aż po na wpół naukowe wynurzenia, w których Harriet/Hustvedt zawstydzająco umiejętnie rzuca cytatami. Nie sposób tutaj zawrzeć wszystkich myśli, które Siri Hustvedt przemyca w swoim wielogłosie – to zresztą książka, którą warto czytać powoli, smakować, doceniać cały koncept i zastanawiać się nad konsekwencjami działań Harriet.
Główny problem całej intrygi, czyli odbiór sztuki tworzonej przez kobietę a odbiór sztuki tworzonej przez mężczyznę, nie ma i mieć nie będzie łatwego rozwiązania (przy okazji, znamienne jest też to, że na okładce polskiego wydania o Hustvedt pisze się jako o pisarce, poetce, krytyku sztuki i żonie Paula Austera). „Świat w płomieniach” każe się zastanowić nie tylko nad tym, jak odbieramy sztukę, ale jak odbieramy drugiego człowieka – nie istnieje spotkanie w próżni, a kontekst tego spotkania, jego czas, miejsce, historia przed i oczekiwania po, zawsze będą miały znaczenie. Nie ma ucieczki przed kontekstem.
Są tylko płomienie.
PS. Dziękuję Mamie-Malicie za pożyczenie!
„Świat w płomieniach” Siri Hustvedt
(“The Blazing World”, 2014)
Tłum. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo W.A.B. 2017
Brzmi świetnie, czytałabym!
Powinno Ci się spodobać – uśmiechnę się do Mamy w tej sprawie :)
Oj rozbudziłaś ciekawość. Ustawiam się w kolejce. Zastanawia mnie też ile Hustvedt i Auster mają w domu książek… strzelam, dużo ;)
Pewnie całą bibliotekę! :D
Swietna recenzja!! ‚zapalilem’ sie do przeczytania! Dobrze ze Targi Ksiazki juz ‚za rogiem’ :)
Dziękuję 😊 owocnych łowów na Targach!
Gdybyś napisała tę recenzję miesiąc wcześniej, Siri Hustvedt dostałaby Nobla! Gratuluję wyczucia, stylu i trafienia w punkt (okropnie to brzmi, ale jakoś nie potrafię tego ująć inaczej). Książka rzeczywiście poruszająca, a najsmutniejsze jest to, że kupiłam ją, bo chciałam przeczytać powieść żony Paula Austera. Ale za to teraz poczytam coś męża Siri.
Ojej, dziękuję! Ja też poznałam Siri jako żonę Paula Austera, nie ukrywam, ale teraz najważniejsze jest to, że chcę jej czytać więcej i więcej!