Klasyczny przypadek okładkowego lęku: gdyby nie gorąca rekomendacja Mamy-Mality, trzymałabym się od tej powieści z daleka. Tylko spójrzcie. Kiczowate do bólu odbicie miasteczka w okularach Nadobnej Pani, do tego naprawdę siermiężnie wstawione w fotoszopach czy innych programach. Okropność. Tytuł „Ścieżka nad urwiskiem” jeszcze ujdzie w tłumie, ale oryginalny – „Beautiful ruins” – jest dużo mniej… dosłowny. Zwłaszcza, jak się już pozna cały zestaw historii. Ale nie na darmo Bene Gesserit ostrzegały, że książki po okładce nie sądzi się. Po zawartości – już prędzej.
Zawartość „Ścieżki” jest jak splątany gobelin i trudno wyróżnić jedną nić, dominującą nad pozostałymi. Mamy bowiem nić, za którą podąża Pasquale: na jednym planie czasowym młody hotelarz z wielkimi pomysłami, na drugim starszy pan, który przybywa do Ameryki odnaleźć zaginioną miłości. Ta nić przeplata się z losami Deana, cynicznego producenta filmowego (twarz naciągnięta do maksimum przez kolejne operacje i Żona Numer Cztery, to tak w skrócie charakterystyka tejże postaci). Gdzieś w pobliżu pojawia się też Claire, asystentka Deana, Shane, scenarzytsa filmowy-wannabe, Alvis, wypalony przez wojnę pisarz-wannabe oraz pewien muzyk-wannabe. Każde z nich ma swoje marzenia i dramaty, każde brnie przez szarą rzeczywistość – czy to 50 lat temu, czy współcześnie – cały czas niosąc w sercu przekonanie o ruinach, które i tak gdzieś na końcu ścieżki nas czekają. Kluczem do rozplątania tego gobelinu jest natomiast historia pewnej obiecującej aktorki, która na początku lat 60-tych przypłynęła do zapomnianego hoteliku w Porto Vergogna…

Walter prowadzi czytelnika przez wiele czasów i miejsc: od na wpół zapomnianego miasteczka gdzieś na północnym wybrzeżu Włoch (fikcyjnego, niestety), przez olśniewający Rzym i plan filmowy „Kleopatry” (tak tak, rzecz kluczowa), aż po Santa Monica, gdzie zraszacze włączają się przed wschodem słońca z cichym dźwiękiem „pst, ej!”. Podróż raczej smutno-gorzka, ale jednocześnie wyjątkowo piękna. I choć razem z Claire, ambitną idealistką, odkrywamy, że w rzeczywistości rzadko bywa jak w hollywoodzkim filmie – nie te błyskotliwe kwestie, nie te ugłaskane zakończenia – to jednak życie też potrafi pisać historie niezwykłe. Przynajmniej w wizji Jessa Waltera.
PS. Z zupełnie innej półki: Malita o najnowszej, słowiańsko-wikińskiej książce Artura Szrejtera.
Przyznaje się bez bicia, ze bardzo często oceniam książki po okładce, wiec w tym wypadku zapewne nie tknęłabym „Ścieżki nad urwiskiem”, jeśli byś nie poleciła :)
Okładka jest straszna. Na pewno nie zwróciłabym uwagi na tę książkę, gdyby nie Twoja recenzja.
Cinque Terre wygląda za to już naprawdę bajkowo!
Faktycznie, wyjątkowo paskudna okładka.