Otwieram lodówkę, a tu Marsjanin. Serio. Może teraz trochę mniej, ale jakiś czas temu wszyscy latali na Marsa, także fotograficznie – przyczyniła się do tego pomysłowa kampania promocyjna wydawnictwa Akurat (ale naprawdę zacny pomysł, ze stosownym hasztagiem #marsjanin) (przy okazji, wszyscy widzieli Malitę na Marsie?). Lećmy i my – tylko ostrożnie, żeby tam nie zostać na zawsze.
Dożywocie na Czerwonej Planecie – taki może być wyrok dla Marka Watneya. Ares 3, misja marsjańska, w której brał udział, musiała ewakuować się z powodu szalejącej burzy piaskowej. Udało się wszystkim… tylko nie Markowi. Z przedziurawionym kombinezonem, odłączony od towarzyszy i uznany za martwego przez resztę załogi i NASA, odzyskuje przytomność jako jedyny mieszkaniec Marsa. I prawdopodobnie pierwszy człowiek, który na Marsie umrze. Bo nawet, gdyby z Ziemi natychmiast wyruszyła misja ratunkowa, dotrze na miejsce na długo po tym, jak Watneyowi skończą się zapasy wody, żywności, a nawet powietrza. Houston, mamy problem…
Weir raczy nas wpisami z dzienników Marka i narracją spoza Marsa: Watney, zmyślny inżynier i botanik, podejmuje nadludzki wysiłek, by przetrwać. Czy NASA i załoga Aresa 3 zorientują się, ze szósty pasażer jednak przeżył (burza piaskowa zniszczyła system łączności) – to już pozostawię do Waszego odkrycia. Powiem tylko, że Mark będzie musiał wykorzystać wszystkie zdolności, nie tylko astronauty i naukowca do pary z Pomysłowym Dobromirem, ale też niezwykłą determinację doprawioną dużą ilością ironii.

Nie wiem, jak Wam, ale mnie porównania z Robinsonem Cruzoe nasunęły się same. Uwielbiałam tę książkę w dzieciństwie, zwłaszcza próby konstruowania przedmiotów codziennego użytku z różnych artefaktów dostępnych na wyspie (łyżka z muszli, jak dziś to pamiętam). I Watney podobnie: kombinuje i planuje, wszystko w rytm muzyki disco, której całe gigabajty zostawiła za sobą komandor Lewis, dowodząca misją.
Zaczęło się nieźle: sam koncept jest naprawdę oryginalny, a Watneya polubiłam od pierwszej chwili. Potem spiętrzenia trudności i przeszkód stały się nieco żmudne, ale hollywoodzkie zakończenie (a jakże!) z lekkim morałem i lekką Markową ironią było jednak bardzo emocjonujące. To, czym Weir niesamowicie imponuje, to techniczne zaplecze całej wycieczki – na szczęście, jako kosmiczny laik nie czułam się bardzo zarzucona całą tą terminologią. A Mark Watney to taka postać, której chciałoby się postawić piwo i powiedzieć „no, stary, szacun”. Dziś piję jego zdrowie – a Wam podsuwam bilet na Marsa. Bezpieczny, bo książkowy ^^
PS. Będzie film Ridleya Scotta na podstawie. Watneya zagra Matt Damon. Melduję, że mam syndrom #ChIBS, czyli Chciałabym I Boję Się.
PPS. Podziękowania dla wydawnictwa Akurat!
O, jakie ciekawe skojarzenie z Robinsonem (czy odnosi się również do aspektu kolonialnego? bo to pierwsze, co przychodzi mi na myśl, kiedy mowa o Robinsonie). A ja oglądałam tę książkę w księgarni i ją odrzuciłam…
Ha, nie pomyślałam o aspekcie kolonialnym (i to wiele mówi o tym, czy się odnosi, czy nie ;)), bardziej mi to takie majsterskowanie pasowało. A rzecz naprawdę niezła!
Astrofizyka. Jestem przekonana :D
A każdy film sir Scotta obejrzę. KAZDY. Niestety moje zdrowie psychiczne może to potwierdzić…
…to ja pożyczę ^^
Ja też Scotta oglądam jak leci, na „Exodus” też pójdę, zobaczyć, jak się morze rozstępuje <3
*szczerzy ząbki i wyciąga łapki*
Widziałam trailer „Exodusa” przed „Interstellar”. Robi wrażenie…
To ja podrzucę ;))
Widzę, że Marsjanin podbija go blogosferę, bowiem może spotkać go już niemal na każdym blogu :) Tej powieści jeszcze nie czytałem, ale gdyby ktoś miał ochotę zapoznać się bliżej z Czerwoną Planetą i przekonać się, jak mogłaby przebiegać jej kolonizacja, to serdecznie polecam trylogię marsjańską autorstwa Kima S. Robinsona.
Faktycznie, marsjańska fala się przetacza ostatnio ;)
W tym tygodniu zabieram się za lekturę :D A potem czekam na Matta w kosmosie :D
Czekam na wrażenia, zdjęcie okołomarsjańskie już było wszak :D
Brzmi bardzo zacnie, muszę wypróbować. :)
#AMożeByTakRzucićWszystkoIWiaćNaMarsa?
btw, śnieg Ci pada na blogasku *_*
Mars to taki level up od Borobudur!
(śnieg, wiadomomix, w końcu grudzień)
Nawet bym nie pomyślała o czytaniu tej książki, gdyby nie ta recenzja: https://czytamjestempodrugiejstronielustra.wordpress.com/2014/11/19/andy-weir-marsjanin/
Przekonał mnie humor, bo to tematyka, która normalnie, w ogóle by do mnie nie przemówiła :) Pozostaje mi tylko zdobyć książkę :)
Ja tam czasem lubię się wybrać w kosmos, raczej w stylu space opery co prawda, ale zawsze. A teksty o taśmie klejącej były bezbłędne, muszę przyznać! :)