Domek z klocków i gwoździ na okładce zapadł mi w pamięć już bardzo dawno temu, wszak „Szopka” to rzecz nienowa. Zabrałam się jednak za czytanie dopiero niedawno, po wywiadzie z Papużanką w „Wysokich Obcasach”, bodajże miesiąc temu. I już sam tytuł w zestawieniu z nazwiskiem Autorki stanowczo ma coś w sobie. Szopka. Zośka. Papużanka. Przyznajcie, jest ukryta jakaś przekorna magia w połączeniu tych trzech słów… i ta rudość i te kolczyki. To musi być naprawdę nietuzinkowa osoba.
Dulszczyzna żyje i ma się dobrze. Wiecznie narzekająca matka, ojciec zahukany, ale poczciwy, synek Maciuś, który nigdy nie stanie się Maciejem, nawet po pięćdziesiątce i morzu wychlanej wódy, płochliwa a strachliwa córunia Wandzia. Dalsza rodzina, bliższa rodzina, kolejne pokolenia – tak się to splata w groteskowo-gorzkich oparach zakłamanego absurdu. Totalna szopka.
– Ja w sprawie konkursu na szopkę [mówi Pan Deus Ex Machina, który przychodzi do domostwa Maciusiowej rodziny, by wręczyć nagrodę w rzeczonym konkursie – JM]
– Szopka to jest tutaj, proszę pana – powiedział bardzo poważnie Maciuś. – Siedem dni w tygodniu.*
Teraz uwaga, będę się wymądrzać jak egzaltowana nastolatka. „Szopka” przeczołgała mnie emocjonalnie, bo choć nie znam (całe szczęście…?) takich relacji rodzinnych z autopsji, to jednak Papużankowe przedstawienie wbija w fotel. Boże jedyny, jak to jest napisane. Ocieka doskonałością. Uwielbiam taki styl. Ta płynność, te frazy, dobór słów do sytuacji… absolutnym majstersztykiem jest dla mnie obszerny fragment, w którym wyprawa do teściowej na sznycle staje się świętym rytuałem, najbardziej sakralnym z obrzydliwych rodzinnych zwyczajów:
O święta anagnorisis, do której od pięciu decybelicznych minut zięciomałżonek się modli, czemu jesteś tylko pozorem? Czemu nim gardzisz, czemu nie wtajemniczysz, skoro to on ma kluczyki do rydwanu, skoro bez niego święto sznycla się nie odbędzie, nie zapalą się świece?**
Uchowaj nas Boże od szopki w rodzinie.
I daj nam literatury naszej powszedniej takiej jak „Szopka”.
Dzisiaj i na wieki wieków.
Amen.
PS. Szopka nominowana do Nike 2013. O tak.
PPS. “Z półki”. 2013.
* Zośka Papużanka, Szopka, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012, s. 25.
** Tamże, s. 132.
Dawno nie czytałam książki, w której treść i forma (a raczej język) były połączone tak idealnie, bez jednej fałszywej nuty. Mistrzostwo świata!
O tak!
„Uchowaj nas Boże od szopki w rodzinie.” – ależ co to za herezje! Szopka w domu to jedno z najbardziej inspirujących do pisania zjawisk na tym ziemskim padole (łez, brudu i znoju, warto dodać)!
Jak widać na załączonym obrazku z resztą.
Dzień bez herezji dniem straconym!
No popatrz… taka szopka… :) Bardzo mnie zachęciłaś. Ciekawe czy znajdę tę książkę w bibliotece.
Trzymam kciuki, żebyś znalazła! :)
Mam wrażenie, że już dłuższy czas „w modzie” są publikacje opisujące niekoniecznie sielankowe relacje rodzinne. Do głowy przychodzi mi Kuczok, Bator właśnie i (od teraz) Zośka Papużanka :) Nie czytałam jeszcze „Szopki”, choć dużo dobrego się na jej temat naczytałam, a Twoja recenzja stanowi najbardziej „sugestywne” zaproszenie do lektury :) Pozdrawiam!
Może to po prostu tak, że literatura odzwierciedla rzeczywistość? W każdym razie, temat to jedno, a styl to drugie – a przy „Szopce” sposób opowiadania wspina się na wyżyny. Koniecznie! Pozdrowienia ;)
Bardzo dziękuję! Zośka Papużanka, ruda i z kolczykami
Ojejuuuuuuuuuu! Polecam się łaskawej pamięci.
Lubię takie recenzje – niezbyt obszerne, acz treść wystarczająco zachęcająca, by do książki zajrzeć. Ta Szopka to i z mojej głowy teraz nie umknie – przeczytać ją muszę koniecznie.
Właśnie staram się przekuwać jak największą ilość wrażeń w jak najmniejszą ilość słów – bo o to chodzi ;)
Czytałam „Szopkę” i słuchałam czytanej „Szopki”. Mnie też zachwycało nazwisko. I „Szopka”! :) Nike się należy! A Twoja recenzja bardzo, bardzo!
Bardzo mnie to raduje! ;)
A co do Nike, to kibicuję jednako Papużance-o-boskim-nazwisku i Joannie Bator, też świetna rzecz.
Tak, tak, Bator też dobra. Też w Trójce podsłuchiwałam:)
Bardzo lubię czytać opinie o książkach, które już mam, ale czekają na swoją kolej. I powiem Ci tak: przesunęłaś „Szopkę” mocno do przodu na mojej liście „do przeczytania” ;)
Trochę intryguje mnie ten fragment sznyclowy i jak go opisujesz – przypominają mi się obiadowe przedsmaki u Schulza („klawiatury żeber cielęcych” oraz „wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu”). Stylistyka inna, jak widzę, ale mam nadzieję, że równie smakowita ;)
O, to się bardzo cieszę – jak dla mnie „Szopkę” warto ze wszech miar umieścić na pierwszym miejscu takiej listy ;)
No po takiej recenzji to ja nie mam wyjścia, MUSZĘ przeczytać, bo inaczej będzie mnie dręczyć myśl, że coś mnie ominęło…
MUSISZ. Po prostu!