Raz na jakiś czas należy uzewnętrznić swoje artystyczne potrzeby. Ja, jak wiecie, sublimuję estetyczne dążenia w konstruktywno-destruktywny projekt „Wreck this journal”. Odsłona trzecia przynosi zabawę imieniem własnym, słowem oraz… rysowaniem w ruchu.
Wpierw zatem: kapliczka kultu autoemisji, czyli własne imię na kilka różnych sposobów. Na biało, nieczytelnie, malutkimi/dużymi literami, tyłem itd.
Wyzwanie: rysuj w ruchu. Ja na razie praktykuję podróże autobusowe z notesem na kolanach. Przy co bardziej wyboistych drogach (a imię ich legion) można uzyskać naprawdę interesujące efekty. Trzy poniższe „linijki” rysowane odpowiednio: w drodze do pracy, w drodze do domu, w drodze na egzamin. Trzeba się odstresować przecież!
I jeszcze dwie strony dedykowane słowom czteroliterowym. Pierwsze słowo, jakie mi się nasunęło, to był ekwiwalent wyrażenia „cztery litery” (nomen est omen!), niemniej powstrzymałam się od zapisania. Dwie uwagi: niektóre ze słów pojawiają się kilkakrotnie, oraz, jako że obowiązuje dowolność, poszłam w trzy języki, a co!
Let’s wreck this journal!
Brakuje jeszcze tylko notki „W następnym odcinku Wreck this journal…”, bo im dalej w projekt, tym ciekawiej :)
Dzięki! Przemyślę :)
Szukałam czegoś po japońskiemu i ni ma :(
Król musi być !
A, widzisz, właściwie to są cztery języki! Bo się załapało jedno japońskie słowo. Na prawej stronie, na samym dole, masz drukowanymi literami „udon”, nada się? :)
Strony dedykowane słowom czteroliterowym rządzą! Niebywałe, że wszystko co potrzebne do szczęścia ma cztery litery :) Bello!
Prawda?
Zmieściłam nawet czekoladę, oszukańczo, ale zawsze: „czek-olad-owym”. 4 litery jak nic!